qbaphotoscom
qbaphotoscom
bren bren
315
BLOG

Mokra sobota

bren bren Rozmaitości Obserwuj notkę 45

Część III, odcinek 8

Noc nad Dzielnicą nie zapadała. Nawet jeśli ktoś godzinami sterczałby z głową zadartą w górę, dostrzegłby tylko migające, sztuczne światła neonów, reflektorów czy witryn. Ciemność nie znajdowała sposobu, by się przez nie przedrzeć, jak gdyby nigdy nie istniała.
W tej upiornej iluminacji nic nie wyglądało jak dawniej. A jednak Mały Joe, wyczuwając nadejście wieczoru, niezmiennie ruszał na obchód. Krążył wokół miejsc, które powinien rozpoznawać po odgłosie kroków, zapachu kurzu, przebarwieniu cegieł. I wszędzie czuł się jak intruz. Nie mógł zrozumieć dlaczego, jak, a zwłaszcza kiedy jego dzielnica stała się dziwacznym, całkiem obcym światem. Niechby i wszystko obróciło się w swoje przeciwieństwo – to umiałby pojąć, jak gorycz klęski i smak zwycięstwa. Jak zamierzchłe starcia (udane bądź nie) z Lillą Wenedą. Ale brnął przez rozmazaną breję, mieszaninę nieprzystających do siebie cząstek. Coraz trudniej było mu odnajdywać nieliczne już punkty orientacyjne. Nieuchronnie zbliżał się moment, kiedy wspomnienia – pozbawione wsparcia skojarzeń z konkretnymi kształtami – zszarzeją zupełnie i rozpłyną w otaczającej go mazi. Wtedy zabłądzi nieodwołalnie.
Jednym z takich znaków orientacyjnych była niegdysiejsza knajpa U Grubego, gdzie funkcjonował teraz lokal „Duńska Helga”. Nazwa, wystrój, przesiadujące tam towarzystwo – długo można by wymieniać – żaden element nie łączył się z przeszłością. Mały Joe zaczynał się zastanawiać, czy to w ogóle ten sam narożnik, czy tylko jemu się tak wydaje.
Zatrzymywał się tu wciąż, dawno straciwszy nadzieję, że kogoś spotka, rozpozna. Albo jego ktoś zagadnie lub zaatakuje. Obserwował bez emocji widoczne za wielkimi szybami wnętrze, ciemniejsze niż podświetlona fasada. Takie same twarze, choć klientela nie składała się ze stałych bywalców. Usta od czasu do czasu poruszające się bezgłośnie. Gesty bez początku i końca, pozbawione znaczenia.
Nagle w ciemnym kącie tuż przy schodach zauważył postać wyraźnie odróżniającą się od pozostałych, a mimo to nie budzącą niczyjego zainteresowania. Na tle przekrzywionej tkaniny z wyhaftowanym łabędziem czy innym ptasim motywem siedział sztywno wyprostowany mężczyzna w ciemnych, właściwie czarnych okularach. Oznaki życia zdradzał jedynie sięgając gwałtownym, sprężystym ruchem po stojącą  przed nim szklankę. Opróżniona do połowy, zawierała – sądząc po kolorze – czerwone wino lub sok. Jednak gdy przechylał ją do ust, konsystencja napoju świadczyła o czymś innym. Gęsta ciecz spływała powoli i zbyt długo oblepiała ścianki naczynia.
W jednej, olśniewającej i przerażającej zarazem chwili, Małemu Joe wróciło czucie w zgrabiałych dłoniach; chaotyczne myśli zlały się w zimny, spokojny nurt. Bezcelowa włóczęga po Dzielnicy nabrała sensu, jakby na puszczonym wstecz filmie rozsypana układanka odzyskiwała harmonijny stan.

Ale to nie był film. Po raz pierwszy od lat nie musiał sięgać do kieszeni, by potwierdzić obecność noża. Dotyk stali na udzie rozgrzewał zamiast chłodzić. Napełniał otuchą, chociaż Mały Joe doskonale wiedział, że w tym wypadku wierna, wysłużona kosa okaże się kompletnie bezużyteczna. 

 

bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości